czwartek, 8 września 2016

Z herbatą na "ty"

Odkąd rozsmakowaliśmy się w naturalnych herbatkach, ziołowych z dodatkiem kwiatów, owoców, konfitur i galaretek nie zamienilibyśmy tych smaków na żaden inny. Początki były fakt, nieco zaskakujące. Herbata z macierzanki piaskowej smakowała syropem na kaszel, mięta jak to mięta zazwyczaj podawana przy niestrawnościach, tu także konotacja z chorobami, dziurawiec mdły i bez smaku i tak można wymieniać całą litanię złych przyzwyczajeń i nawyków, które utrudniały poznanie prawdziwego smaku ziołowych herbat.
Ku naszemu zdziwieniu herbata z dzikiej róży nie barwiła wody na lekki karmin, ani bordo, fermentowane rośliny także nie dawały smaku goryczkowego herbat znanych naszym podniebieniom (czarne), a dodatek kwiatu dzikiego bzu napawał lekkim wstrętem. Tak! Nie było łatwo, musieliśmy sami nauczyć się nowych smaków, delikatniejszych, bez ulepszaczy, barwników i zapachów pochodzących z niewiadomych źródeł.
Z czasem nauczyliśmy się sadzić i suszyć rośliny, magazynować na zimę i wczesną wiosnę. Przygotowaliśmy nasze kubki smakowe i nosy do nowych doznań, lekkich, czasem na pozór mało intensywnych.

Dlaczego herbaty naturalne?

Bo można je pić na okrągło, bo zamiast leczyć należy zapobiegać, należny wsłuchać się w swój organizm, w głowę, serce i wszystko będzie już jasne. Ta droga nie jest prosta, doskonale o tym wiemy.
Rozpoczęliśmy od podstawowych roślin zielnych: mięty, macierzanki, szałwie, potem owoce jak pigwowiec, rajska jabłoń i kwiaty (dusza herbat).
Następnie studia nad botaniką polskich roślin zielnych, droga wiodła od opasłych tomów zielarskich do maleńkich broszur z jednym zielem.
Pamiętam doskonale napoje mojej babci, nie pijała czarnych herbat! Raczyła się nieznanymi mi jako dziecko wywarami, naparami, wszystko suto przyprawiane miodem najczęściej gryczanym, bądź galaretką z czarnej porzeczki czy pigwowca. Coś było na rzeczy. Do dziś pamiętam te zapachy, pamiętam jak w cudowny sposób potrafiła przyrządzić herbatkę, która momentalnie odpychała zapchany katarem nos, jak zziębnięte nogi (po jeździe na łyżwach) stawały się momentalnie rozgrzane. Nikt wtedy nie nazywał tego leczeniem, lekarstwem! To była zwyczajna herbata dzieciństwa.
Nasze odkrycia i zachwyty są kompletnie osobiste, z refleksjami na temat picia ziół nie odkrywamy Ameryki. To temat stary jak najstarsze cywilizacje. Chcemy tylko przypomnieć o istnieniu jadalnych roślin wokół nas, o tym, że kiedyś  hen hen, tak zwyczajne było zrywanie krwawnika, dziewanny czy mięty, a teraz znalazło miejsce wśród hobbystów, ziołowych amatorów i w małym stopniu zwyczajnych zagonionych codziennymi sprawunkami ludzi. Jeśli nie macie czasu na zbiory zgłoście się do nas.
Nasza plantacja nigdy nie będzie wielohektarowym gospodarstwem, ale właśnie dzięki temu unikiem mechanizacji, wszelkiemu przyspieszaniu. Powoli z rytmami przyrody, pracą własnych rąk sadzimy rośliny, zbieramy, suszymy i komponujemy dla Was herbaty.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz